
ŻYCIE BEZDOMNYCH: CZY DOSTANĘ TOSTA Z JAMEM?
Wewnętrznie się zagotowałam, a wystarczyło jedynie poprosić mnie o wezwanie karetki.
Bohater numer 1
Miejsce: Anglia, Hostel dla bezdomnych
Kluczowy osobnik : Charles, mężczyzna, lat 65. Włosy białe niczym śnieg. Narkoman — nie wiem, czy wciąż bierze, leki napewno. Chudy, zapadające się kości policzkowe. Gdyby nie brak tuszy, mógłby być Świętym Mikołajem. Jego głównym zajęciem jest spanie i oglądanie telewizji. Prawie nigdy nie wychodzi z pokoju. Śpi w ubraniu, pod trzema kołdrami i przy zapalonym świetle, bo nie chce mu się wstać, żeby je na noc zgasić. Śmieci rzuca na podłogę, mimo że śmietnik stoi obok. Ze względu na problemy z nogą, uczynił się osobą niepełnosprawną i jak twierdzi, nie jest w stanie iść o własnych siłach do sklepu.
65 lat to przecież jeszcze nie taka starość. Niestety narkotyki go zniszczyły, a my ludzie, zrobiliśmy z niego ofiarę losu. W pojedynkę by sobie nie poradził, myślę, że by umarł.
Charles znalazł się w naszym hostelu, ponieważ jego mieszkanie było niezdolne do życia, ze względu na bałagan, jaki tam sobie urządził. To skłoniło Social Services do tymczasowego umieszczenia go u nas, do czasu aż mu posprzątają. Oczywiście za darmo!
Ludzie sami doprowadzają się do autodestrukcji i ty czy ja, nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić. Dlaczego? Ponieważ życie takich osób jak Charles, to wegetacja pozbawiona sensu. Życie bez celu i bez chęci zmiany. Oczywiście my, jako ludzie, którzy są w stanie prowadzić normalne życie, niejako poprzez pomoc takim osobom, pozwalamy im się nie starać i wyrabiamy w nich poczucie, że ktoś zawsze się nimi zajmie, jak nie ludzie z ulicy to rząd. Przez to, przedłużamy ich żywot, którego sami by się z czasem pozbawili, poprzez niemożność przetrwania.
Wracając do początku, jeden z bezdomnych zapukał do mnie, by oznajmić mi, iż Charles chce karetkę. Idę do jego pokoju i pytam: „Co się stało?” Na co on: „Źle się czuje, kręci mi się w głowie, chyba zaraz zemdleje, chce karetkę”. No to dzwonie na pogotowie i tłumaczę, a tam babka mi się wcina w zdanie i pyta: „Czy on oddycha?” Na to ja, że tak. Dalej tłumaczę, a ona: „Czy jest świadomy?” Znowu mówię, że tak i się poddaje: „Wie Pani co, niech Pani sama z nim rozmawia.”
Rozmowa się kończy, karetka wybłagana, a on do mnie czy ja mu zrobię zakupy, bo on nie ma nic do jedzenia. Co to ja jestem????? Matka Teresa. No i szlag mnie trafia, bo kiedy ja mu tłumaczę, że nie jestem jego pielęgniarką i według angielskiej służby zdrowia, nie jest uznany za osobę niepełnosprawną i może sam ruszyć dupę do sklepu, to on się pyta, czy ja mu zrobię tosta z jamem!!??
Przelała się czara mej goryczy. Patrzy na mnie tym błagalnym wzrokiem, znacie go, takim wzrokiem żebraka, który czuje, że mu się należy. I co ja mam zrobić? Już się łamię na koniec i mówię mu: „Wiesz, dlaczego kręci ci się w głowie i masz wrażenie, że zaraz zemdlejesz: Bo nie potrafisz o siebie zadbać, nic cały dzień nie jadłeś, nie piłeś, a do tego bierzesz same leki!”
W takim momencie nasuwa mi się tylko pytanie, na które może mi odpowiecie: Co jest lepsze: Głodzenie człowieka, zwłaszcza że karmienie go to całkowicie nie twój obowiązek, które potencjalnie obudzi w nim instynkty i zmusi do ruszenia dupy po jedzenie, czy może litowanie się nad nim, a tym samym stawianie go w pozycji zwycięzcy, który przecież nic nie musi robić, bo ktoś zawsze mu pomoże? A i jeszcze jest jedna kwestia, co jak jego instynkt przetrwania nie jest wystarczająco silny i koleś ci wykituje na twoich oczach?
Dla świętego spokoju, zrobiłam mu tego tosta wiedząc, że i tak to nic nie zmieni.
Na wasze odpowiedzi czekam w komentarzach.
Tych z was, którzy chcą być w kontekście, zapraszam do przeczytania pierwszego wpisu pt: Jak wygląda moja praca z bezdomnymi?