Angielska wiosna
ŻYCIE W ANGLII

OD CZEGO ZACZĄĆ…

Od czego zacząć? W głowie pojawia się myśl za myślą , a ja w przypływie pozytywnej energii mam w niej chaos. Wbrew pozorom to całkiem dobry początek.

Do czego zmierzam, otóż mam 22 lata i jestem, można powiedzieć całkiem świeżo upieczoną emigrantką. Mówiąc „świeżo upieczoną” mam na myśli 8 miesięcy – bardzo szybkich miesięcy, pozbawionych jakichkolwiek akcji. Z reguły podsumowanie robi się na koniec każdego roku , ja natomiast zrobię je teraz, ponieważ to właśnie w tym konkretnym momencie czuję, że powinnam.

Tak jak pisałam, jestem młodą emigrantką, która wyjechała do Wielkiej Brytanii w pogoni za lepszym życiem. Czy mi się udało? Nie do końca. Każdy ma inne oczekiwania, co innego go zadowala. Moimi priorytetami było przede wszystkim profesjonalne nauczenie się języka angielskiego, znalezienie pracy w najlepszym wypadku z Anglikami i gromadzenie oszczędności. Na co? Na lepsze jutro, na podróże, na planowane w przyszłości studia i na wiele innych rzeczy, których na dzień dzisiejszy nie potrafię jeszcze sprecyzować. Moje priorytety szybko jednak napotkały pewne przeszkody (nie tak trudne do pokonania, ale jednak przeszkody). Minęło 8 miesięcy, a ja nie mówię profesjonalnie po angielsku, pracuje z Anglikami, lecz bardzo mało z nimi rozmawiam, gdyż więcej jest w pracy Polaków niż Anglików, nie odłożyłam tyle ile chciałam… Tak naprawdę poza kilkoma wyjściami w plener, kupnem aparatu i nowych ciuchów, nie zrobiłam przez te 8 miesięcy nic, żeby popchnąć wszystko dalej. Jej…..!!!! Teraz jak o tym piszę, jeszcze bardziej uświadamiam się w ty fakcie.

Wniosków jest ogrom. Zwłaszcza dzisiaj, w momencie mojego olśnienia. Mówiąc „olśnienia”, mam na myśli te momenty, gdy coś, co do tej pory wydawało się niewykonalne – nagle jest proste, to co było nieoczywiste – teraz jest oczywiste. To te przebłyski w naszym umyśle które mówią Ci: „No obudź się! Zobacz co się dzieje!” Jasność umysłu jest wtedy tak duża, że nie sposób tego nawet opisać (albo ja nie potrafię ze względu na to, że kiepsko mi to wychodzi).

Przyjechałam tu, tak jak pisałam, za lepszym życiem – takim, gdzie nie będę musiała żyć od pierwszego do pierwszego ciułając grosz za groszem, jednocześnie ograniczając się na każdym kroku. Bardzo tego nie chciałam. Wiedziałam, że chce mieć zawsze coś w zapasie, żeby moje pieniądze na które tak ciężko pracuję starczały na więcej. I to mi się udało. Teraz mam to co chciałam. W miesiącu mogę pozwolić sobie na kupno niemalże wszystkiego. Nie mówię tu o najnowszym samochodzie czy mieszkaniu, ale starcza mi na wszystko, czego potrzebuję: ubrania, meble, kosmetyki, sprzęt elektroniczny, niedrogi samochód – wszystko to kupię, bez odkładania. Bo tak się tutaj da! Ale czy to sprawia, że jestem szczęśliwa? Ani trochę. Jeżeli myślisz, że twoje życie będzie lepsze za granicą w kwestii materialnej – to tak, będzie lepsze, o ile umiesz zarządzać pieniędzmi. Jeżeli natomiast przyjechałeś z nadzieją, że szybko nauczysz się języka i dostaniesz pracę marzeń, nie robiąc w tym kierunku nic, poza przysłowiowym minimum (mam na myśli łapanie się jakiejkolwiek pracy, żeby zarabiać pieniądze), to zapomnij! Za minimum wysiłku dostaniesz tyle samo – minimum. Nienawidzę tego uczucia, kiedy wszystko w mojej głowie nagle układa się w zgraną całość.

Oczekujemy lepszych posad, lepszych pieniędzy, lepszego życia, a nie dajemy z siebie nic!

W Polsce przynajmniej jak zarabiasz mało, to chcesz coś zmienić albo użalasz się nad sobą. Tutaj jak zarabiasz najniższą krajową to jest ci najnormalniej w świecie wygodnie! Od dzisiaj nienawidzę tego słowa. Stajemy się tacy wygodni, że zadowala nas ośmiogodzinna etatowa praca, w moim przypadku w magazynie, której szczerze nie lubię. Dlaczego nie lubię? Bo to ciężka praca, a słyszałam, że inni i tak mają gorzej. Jak nie cały dzień dźwigasz pudła ważące do 15kg, to wozisz palety. Jak nie to, to wrzucasz do pudełek ubrania, robiąc przy tym 30km w ciągu dnia, nabawiając się spuchniętych kolan, w najlepszym wypadku tylko się pocisz żeby wyrobić narzuconą z góry normę. I to jest naprawdę najlepsza praca jaką dostaniesz w magazynie. Ja pracuje tu dopiero od pół roku, stali bywalcy nawet 10 lat! Tak właśnie jest nam wszystkim wygodnie, stało się to dla nas taką normą, że nawet nie chce się nam tego zmieniać. No bo przecież dobrze płacą. To niesamowite jak my, ludzie, przyzwyczajamy się do takiego życia, zatracając się w coraz to większym konsumpcjonizmie. Ale o tym innym razem.

Kiedy myślę o tym jak wygląda moje życie, przypominają mi się komentarze ludzi z pracy.

„Chcesz się zwolnić? A co masz zamiar robić? To najlepszy magazyn w całej Anglii, ja tu pracuję od 10 lat, dałabyś się zabić za kontrakt który tu mam! Tutaj jest dobrze, popracuj w magazynie obok to dopiero będziesz chciała wrócić, ja nie mam życiowych aspiracji, chcę tylko odpierdolić swoje i na chatę.”

I co myślisz?

O co tym ludziom chodzi? WYGODA + STRACH

Ludzie tak się boją zmian, że podadzą ci 10 tys. wymówek dla których nie zmienią swojego życia na lepsze, nie nauczą się języka, i nie zrobią innych ważnych dla nich rzeczy. Tylko dlatego, iż boją się, że nie dadzą rady lub co gorsza, po zmianach może być jeszcze gorzej. Nie twierdzę że sama jestem lepsza – nie jestem. Ale jak to mówią:

 „Świadomość to pierwszy krok do zmiany”.

Wracając do jakże wspierających się kolegów w pracy, nasuwa mi się znane, prawdziwe do bólu powiedzenie:

„Z kim przystajesz, takim się stajesz”.

Środowisko, ma na nas tak niesamowity wpływ, że nawet nie zdajemy sobie sprawy jak mocno na nas oddziałuje. Gdyby każdy w pracy powtarzał, że zamierza się zwolnić i znaleźć nową pracę, to ja też bym to dawno zrobiła. Ale, że ludzie do zmian są ostatni to wciąż tu tkwię. A w głowie siedzą komentarze o tym, że praca najlepsza, że fajnie, itd.

Jestem typem osoby która zawsze uważała, że da się. Byłam motywowana przez dwa lata budując marketing wielopoziomowy, gdzie wszyscy mówili, że się da. Dostawałam tyle życiowej energii, że chodziłam jak nakręcona. Z czasem zrezygnowałam z mojej działalności, nowi znajomi już nie byli tacy pozytywni, wręcz przeciwnie – zaczęli mnie swoim myśleniem ściągać w dół do swojego poziomu, moja energia gdzieś uleciała. Osiem miesięcy na emigracji minęło, nie mam w najbliższym otoczeniu przyjaciół, a jedynie negatywnie myślących ludzi i zastanawiam się czemu w wieku 22 lat nagle odechciewa mi się żyć? Dlaczego chciałabym tyle zrobić, a nie potrafię się zmotywować? Dlaczego najchętniej nie wychodziłabym z domu?

Dzisiaj znalazłam odpowiedź. Otaczam się nieodpowiednimi ludźmi, którzy zamiast dawać mi energię do życia, to mi ją odbierają. Jestem niesamowicie wdzięczna za ten dzień. Za ten moment olśnienia. Bo dzisiaj przypomniałam sobie na nowo, co to znaczy mieć energię, dziś wszystko stało się jaśniejsze, prostsze, wyraźniejsze. Jak to się stało? Czuję, że spotkałam w pracy kogoś kto jeszcze 10 lat temu miał taką samą energię, która gdzieś się jeszcze tli….. ale powoli, z dnia na dzień, z roku na rok, ulatuje..

W tym miejscu przytoczę cytat Normana Vincenta Peale’a, autora oraz głosiciela teorii pozytywnego myślenia: „Zmień swoje myśli, a zmienisz swój świat”. I to jest to. Dzisiejsze społeczeństwo jest tak medialnie ogłupione, że stajemy się niewolnikami naszych własnych umysłów w wolnym świecie.
Zmiana myślenia powinna być drugim krokiem do zmiany nas samych, zaraz po świadomości.

Zostawiam Cię sam na sam ze swoimi myślami i z moim tekstem. Zastanów się, czy naprawdę lubisz swoją pracę, czy naprawdę jesteś szczęśliwym człowiekiem i czy ludzie dookoła przypadkiem nie ściągają cię do swojego poziomu. A może to ty ściągasz ich?